Rozdział 39

3.5K 143 15
                                    

To była wyjątkowo długa godzina czekania. Zgodnie z moim początkowym założeniem, przeszłam się kawałek wzdłuż promenady, ale finalnie musiałam znowu osiąść na ławce, by Lucas nie miał problemu z odnalezieniem mnie. W międzyczasie wysłałam mu na komunikatorze lokalizacje, ale nie pisałam nic więcej ani też nie dzwoniłam, nie chcąc się narzucać. I tak z tyłu głowy miałam przeświadczenie, że był to absurdalnie fatalny pomysł, ale w momentach takich jak te włączała się moja bipolarność. Z jednej strony czułam lekką ekscytację, zniecierpliwienie i radość, ale z drugiej męczyły mnie wyrzuty sumienia względem Davida (kompletnie nieuzasadnione, na dodatek) i poczucie, że znowu pakuje się w coś, czego potem będę żałować. 

Nie wiedząc za ile dokładnie brunet dotrze na miejsce, zaczęłam niepośpiesznie palić papierosa. Spokojnie zaciągałam się nikotynowym dymem, chwilę później od niechcenia wydmuchując go spomiędzy rozchylonych warg. Od oceanu zawiewała dość rześka bryza, która w połączeniu z moją aktualną nieruchomością, przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Nie miałam jednak nawet nic przy sobie, co mogłabym ubrać, więc starałam się ignorować to uczucie. Po za tym, moje myśli wkrótce zboczyły na całkiem inny tor.

 - Zakamuflowałaś się tak, że gdyby nie ta chmura trujących oparów nad twoją głową, to miałbym problem żeby cię znaleźć - usłyszałam gdzieś za sobą, przez co niemalże automatycznie odwróciłam się przez ramię, szybko lokalizując zbliżającego się Lucasa. Uśmiechnęłam się delikatnie, chyba pierwszy raz dzisiaj. 

- Mogłam się spodziewać, że nie darujesz sobie, jak mi trochę nie dogryziesz - westchnęłam, gasząc papierosa.

- Ja za to wcale się nie spodziewałem, że jesteś na tyle głupia, by nadal się truć - odparł i zajął miejsca na ławce obok mnie. 

- Jak milutko. Dokładnie to potrzebowałam dzisiaj usłyszeć. Że jestem głupia - powiedziałam z przekąsem, chociaż nie dało się zaprzeczyć, że było w tym ziarnko prawdy.

- Do usług - rzucił czarnooki, póki co najwyraźniej kończąc ten ciężki temat. NA SZCZĘŚCIE.  

Rozsiadł się wygodniej, założył nogę na nogę i jeszcze przez chwilę patrzył na ocean, by następnie przenieść swoje ciężkie spojrzenie na mnie. Wyraz jego twarzy momentalnie się zmienił. Zmarszczył brwi i spoważniał, choć w pierwszym momencie kompletnie nie rozumiałam dlaczego. 

- Płakałaś? - zapytał chwilę później, a mnie zatkało. Nawet nie sądziłam, że uda mu się odczytać z mojej twarzy tych kilka, nic nie znaczących łez, ale najwyraźniej nawet to nie było w stanie ukryć się przez czujnym okiem Wayforda. 

- Nie, oczy mi trochę łzawiły od tego wiatru, ale to tyle - odparłam szybko, nie myśląc zbyt wiele nad swoją wymówką.

- Nie kłaaaaam Elizabeth...

- Nie kłamię. Po za tym, to nie jest twoja sprawa - stwierdziłam nieco oschle, nie chcąc by brunet dalej drążył temat. Najwyraźniej poskutkowało, chociaż po minie Lucasa widziałam, że wcale mu to nie leżało. 

Zapadła chwilowa cisza i pokuszę się nawet o stwierdzenie, że zrobiło się dość niezręcznie. 

- To o czym chciałaś ze mną pogadać? - zapytał w końcu, wprawiając mnie w jeszcze większe zakłopotanie. No dalej Elizabeth, o czym takim ważnym chciałaś porozmawiać, że aż go tutaj musiałaś ściągnąć?

- Och, jeżeli myślisz, że chciałam pomówić z tobą o czymś ważnym, to niestety muszę cię rozczarować. Po prostu pomyślałam, że fajnie byłoby porozmawiać w normalnych okolicznościach - odpowiedziałam, wzbijając się przy tym na wyżyny improwizacji. 

- Myślałem, że to coś ważnego, bo nie sądziłem, że w taki piękny, wolny wieczór odpuścisz spotkanie ze swoim kochanym... Jak mu tam było? Danielem? 

- Davidem - szybko poprawiłam czarnookiego, przybierając na usta sztuczny uśmieszek. 

- David, Daniel, jedna chwała - stwierdził lekceważąco, dobrze wiedząc, że w ten sposób może mnie łatwo poddenerwować. Postanowiłam być jednakże sprytniejsza i kompletnie nie zareagowałam na te drobne złośliwości z jego strony. A przynajmniej nie dałam po sobie poznać, że w pewnym stopniu rzeczywiście mnie zirytował. 

- Co się stało, że nie bawicie się dzisiaj w podchody z dilerami i nie uciekacie przed policją? - pociągnął temat dalej, coraz odważniej testując moją cierpliwość. 

- Jesteś chyba niedoinformowany, bo w podchody z dilerami bawimy się we wtorki, a dzisiaj mamy piątek - odparłam, nie mogąc przecież powiedzieć, że David wystawił mnie dla spotkania z kolegami. Znowu. 

- To rzeczywiście wiele zmienia - uśmiechnął się złośliwie. - Gdybyś potrzebowała, żeby ktoś znowu uratował ci dupę, to chyba znasz mój numer. 

- Kochany jesteś, ale nie będzie takiej potrzeby. Myślę, że mój chłopak sam świetnie sobie z tym poradzi. 

- Wcale nie wątpię. W końcu w czym jak w czym, ale w dupach to on ma doświadczenie. 

W tym momencie miarka się przebrała. I chociaż świetnie, w moim mniemaniu, udawałam że wszystkie te przytyki Lucasa po mnie spływają, to zaczęłam mieć ich dość. 

- Niepotrzebnie do ciebie dzwoniłam. Przepraszam. Możesz być pewny, że drugi raz nie popełnię tego błędu - powiedziałam po chwili zastanowienia, po czym posłałam brunetowi swój najbardziej sztuczny i wredny uśmiech. W międzyczasie chwyciłam w dłoń torebkę, podniosłam się z ławki i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, ruszyłam promenadą przed siebie. Już nawet nie było mi smutno. Czułam się po prostu zła. Wkurzona. Wściekła. Nie rozumiałam czemu Lucas wzbudzał we mnie aż tak skrajne emocje, ale na pewno nie chciałam by cisnął po mnie i po Davidzie jak po parze burych kotów. Nie mogłam pojąć skąd brała się ta cała szykana skierowana w moją osobę, ale skoro czarnooki postanowił tak to rozegrać, to nie zamierzałam dawać mu kolejnych okazji do urządzania sobie takiej taniej rozrywki. 

Nie zatrzymując się, ani nie zwalniając nawet na moment, wyciągnęłam z kieszeni jeansów paczkę papierosów. Dawno nie odczuwałam aż tak silnej potrzeby zapalenia i nie zamierzałam się powstrzymywać. 

- Och daj spokój. Od kiedy zrobiłaś się taka delikatna? - usłyszałam tuż za sobą. Przewróciłam oczami, na dodatek nie mogąc odpalić sobie fajki. Przystanęłam na sekundę, by ustabilizować płomień zapalniczki i ruszyłam dopiero, gdy tytoń na końcu równomiernie się zażarzył. 

- A od kiedy ty stałeś się jeszcze większym dupkiem? - fuknęłam, nie musząc nawet przenosić spojrzenia by wiedzieć, że Lucas uporczywie trzyma się tuż obok. 

- Jasne, wszystko to moja wina - prychnął. 

- Tak właściwie, to tak - zatrzymałam się, by tym razem popatrzeć brunetowi w oczy. - Wszystko to twoja wina. Wszystkie uszczerbki w mojej psychice to twoja, pieprzona wina. A ja jestem na tyle głupia, że jak ta ćma pcham się do ciebie jak do ognia! 

- Elizabeth... - w pierwszym momencie był trochę zaskoczony moim zarzutem, ale jednocześnie bardzo spokorniał. Próbował złapać mnie za rękę, ale szybko się odsunęłam, unikając jego dotyku. 

- Nie, Lucas. Nie mam ochoty już dzisiaj z tobą rozmawiać. Cześć - powiedziałam szybko i niewiele myśląc, ruszyłam przed siebie. Tym razem nie poszedł za mną, za co w sumie byłam wdzięczna. Nie miałam żadnego pomysłu co ze sobą zrobić, więc po prostu szłam. Nie dbając o kierunek mojej podróży, poczułam jak kolejna, samotna łza spływa po moim policzku. 




_________________________

Chciałam tylko powiedzieć, że bardzo mi miło iż pomimo takiej długiej przerwy (tak, teraz możecie mnie bić), ktoś nadal chce to czytać <3 Nie będę się usprawiedliwiać xd Trzymajcie kciuki, żeby po prostu tym razem nie zbrakło mi motywacji i czasu. 

A skoro o motywacji mowa, to nie zapomnijcie o zostawieniu gwiazdki i jakiegoś drobnego śladu po sobie w komentarzu. Ot, tak żebym wiedziała, że moja praca nie idzie na darmo. 

Do następnego xoxo

Hello, PrincessWhere stories live. Discover now